Jeżeli
twarze robią się inne zależnie od tego, czy są oświetlone z dołu czy z góry
–
to czym jest twarz? Czym jest cokolwiek?[1]
William Golding
Wszystko
zależy od wszechświata, od tego, jaki jest wszechświat[2]
Saul Bellow
Tak sformułowany tytuł wymaga zapewne
kilku wyjaśnień. Człon pierwszy nawiązuje wyraźnie do terminologii medycznej. Oznacza,
najogólniej rzecz ujmując, stan chorobowy, pewien zespół zaburzeń psychicznych,
który negatywnie wpływa na życie jednostki, na jej zdolność odczuwania i
współtworzenia rzeczywistości. Jeżeli jednak przeniesiemy owo wyrażenie –
„świadomość patologiczna” – na mniej fachowy grunt rozumowania, może się
okazać, że nabierze charakteru oksymoronicznego. Czy świadomość bowiem, tu:
umiejętność pojmowania siebie oraz świata zewnętrznego, nie jest powszechnie
pożądaną wartością, czy nie stanowi właśnie naturalnej przeciwwagi dla
bezrefleksyjnego urojenia?
Oczywiście
pytanie zadane w taki sposób ewokuje odpowiedź pozytywną. Jednakże wystarczy
nieco zmienić jego treść, by zyskało zgoła odmienny wydźwięk. Niech wygląda
następująco: Czy świadomość demaskująca, która odkrywa niewygodną, trudną do
przyjęcia prawdę, może okazać się destrukcyjna? Albo: Czy iluzoryczność nie
jest niejako wpisana w porządek ludzkiego doświadczenia? Wreszcie, i to dopiero stanowić będzie
dominantę naszych rozważań: Gdzie leży granica pomiędzy świadomością zdrową –
więc bezpieczną, zapewniającą jednostce wymierne korzyści – a poznaniem, jeśli
można tak powiedzieć, chorobliwym, nieujarzmionym – czyli takim, które łączy
się także, a może właśnie przede wszystkim, z doznaniem egzystencjalnego bólu? Czy
w pierwszym przypadku można mówić w ogóle o świadomości, w drugim natomiast o
patologii?
Wydaje
się, że Herzog Saula Bellowa skupia w
sobie, niby w soczewce, powyższą problematykę. Powieść amerykańskiego noblisty,
przez niektórych krytyków uznawana za jedną z najważniejszych książek
anglojęzycznych dwudziestego wieku, jest kompleksowym studium
postmodernistycznego „ja”. Podmiotu jak najbardziej zagrożonego, ponieważ
rozproszonego – może nawet silniej niż kiedykolwiek – i skazanego jakby, z
samej swojej natury, na bezustanną oscylację między tym, co indywidualne, a
tym, co bezosobowe – na nieskończony proces „stawania się”, konstytuowania
tożsamości jednostkowej w aktualnym momencie historycznym. Charakterystyki tego
zjawiska, symptomatycznego dla nowoczesnej myśli humanistycznej, dokonał
zwięźle Andrzej Zawadzki:
Podmiotowość
nowoczesna, pozbawiona oparcia w uniwersalnych, ponadindywidualnych modelach
„ja”, na których mogłaby się bezpiecznie wzorować, zmuszona jest do podjęcia
ciężaru swej jednostkowościi niepowtarzalności, do ponawiania nieustannie wysiłku autokreacji, w
konsekwencji – do zaakceptowania swego statusu tymczasowego, niegotowego,
przejściowego (…)[1]
Moses
E. Herzog, tak właśnie rozumiany – jako postać, która uosabia epokowe doświadczenie
bycia – wymyka się interpretacji
dosłownej. Z pewnością sytuacja fabularna, w której się znajduje, sprzyja
wszelkiego rodzaju krytycznym refleksjom czy, ogólnie rzecz ujmując, załamaniom
emocjonalnym. Zarówno kolejny, drugi już rozwód – przeprowadzony zresztą w
skrajnie brutalnych warunkach – jak i problemy zawodowe, z którymi zmaga się
bohater, mogłyby zostać uznane za wystarczające, bo logiczne przecież,
wytłumaczenie jego biernej, momentami wręcz eskapistycznej, postawy. Także płeć
oraz wiek bohatera pozostają znaczące, szczególnie jeśli chodzi o jego trudne
relacje z kobietami.
Powiedzieć
jednak o Herzogu, że jest mężczyzną, w którego życiu tak zwany kryzys wieku
średniego nałożył się w czasie z kryzysem rzeczywistym, namacalnym i
pochodzącym z zewnątrz – to powiedzieć zaledwie część. Podobnie interpretacja
jakoby obsesyjne pisanie przez niego listów było objawem obsesji właśnie –
jakiegoś psychicznego zwyrodnienia – jest interpretacją zapewne bezpieczną,
lecz również fragmentaryczną.
Tragiczny
paradoks tego bohatera polega mianowicie na tym, że doznając dotkliwej porażki
w życiu osobistym, jednocześnie osiąga wysoki poziom świadomości –
indywidualnej oraz ogólnej. Jego listy, często chaotyczne w kompozycji lub
absurdalnie zaadresowane, listy, które Herzog konsekwentnie niszczy albo
porzuca zaraz po napisaniu – nierzadko zawierają przenikliwą ocenę, zarówno
poszczególnych sylwetek ludzkich, jak i w ogóle mechanizmu funkcjonowania
jednostki w ponowoczesnym świecie. Epistolografia owa posiada zatem przede
wszystkim charakter demaskujący.
Rozważania Herzoga
koncentrują się wokół szeroko rozumianej iluzoryczności, są, między innymi,
swoistym rozrachunkiem z przeszłością. Teatralność zachowania, chłodna lub skrajnie
narcystyczna, wyraźnie realizuje się w postaci Madelaine. O swojej byłej żonie
pisze Herzog, nie bez cienia gorzkiej ironii:
Madelaine
Pontritter odznaczała się wielkim poczuciem stylu. Wraz z rozpoczęciem nauk
zaczęła kupować krzyżyki, medaliki, różańce, odpowiednią garderobę(…) Chrzest był dla Madelaine wydarzeniem
o posmaku teatralnym. Teatr – sztuka parweniuszy, oportunistów, rzekomych arystokratów (…) Madelaine miała niewątpliwie skłonności religijne, jednakże blichtr, społeczne karierowiczostwo były tu elementem ważniejszym. Jest Ksiądz słynnym duszpasterzem nawróconych znakomitości i dlatego wybrała Księdza (…)[2]
o posmaku teatralnym. Teatr – sztuka parweniuszy, oportunistów, rzekomych arystokratów (…) Madelaine miała niewątpliwie skłonności religijne, jednakże blichtr, społeczne karierowiczostwo były tu elementem ważniejszym. Jest Ksiądz słynnym duszpasterzem nawróconych znakomitości i dlatego wybrała Księdza (…)[2]
Powyższy przykład
wydaje się szczególnie obrazowy, ponieważ dotyczy nawrócenia duchowego, a więc
sprawy najwyższego rzędu, która, przynajmniej ze swojej natury, powinna odbywać
się w ciszy i skupieniu, bez zbędnej kokieterii. Ponadto, rozumując najogólniej,
przyjęcie religii wiąże się zawsze z określonymi wyrzeczeniami, z
zaakceptowaniem danego światopoglądu. Tymczasem proces chrystianizacji
Madelaine od samego początku, jak się zdaje, nosi znamiona gry, w jakimś
stopniu podobnej do gry scenicznej. Wypływa raczej z egotycznych pobudek, z chęci wcielenia się w pewną rolę – tu: „człowieka
nawróconego” – niż z dojrzale podjętej decyzji. Dewocyjną religijność zresztą
Madelaine porzuca stosunkowo szybko, gdy przestaje ona dostarczać spodziewanej
ekscytacji, kiedy staje się, wprost przeciwnie, wymagająca i „uciążliwa”,
„pospolita”, w rezultacie zaś – nudna.
Właśnie ta maskarada,
zdolność do manipulacji świadomością własną oraz cudzą, której uwarunkowań być
może należałoby szukać w głębokim egocentryzmie i niedojrzałości – albo
wyrachowaniu – stanowi nieodłączny element życia powyższej postaci. Analogicznie
można by opisać przecież rozpad małżeństwa Herzogów, zwieńczony„spektakularną”,
a przy tym beztrosko przeprowadzoną zdradą. Błędem byłoby jednak sądzić, że jedynie
Madelaine realizuje w powieści typ bezkrytycznej względem siebie, egoistycznej
intrygantki. Bohaterem pokrewnym, lecz absolutnie amoralnym i obłudnym jest z
pewnością Valentine Gersbach, kochanek Madelaine, fałszywy przyjaciel Herzoga.
O ile w postępowaniu
Madelaine można doszukiwać się dziecięcej – przynajmniej w pewnym stopniu – naiwności, to Gersbach uosabia bezgraniczną indolencję,
właściwą tylko prawdziwie cynicznym, w negatywnym tego słowa znaczeniu, osobnikom.
Wcale nie dziwi emocjonalny ton, z jakim podsumowuje go w myślach Herzog:
(…) Gersbach płakał
często i objawiał w płaczu niezwykłą siłę emocjonalną. Gorąca łza przy lada
okazji ukazywała się w jego szlachetnym rudobrązowym oku (…) Co dowodzi, że
poza wszystkimi innymi udawał też płacz z żalu nade mną. Chwilami jestem
wściekły, że mam twarz, nos, usta, ponieważ ma je też Gersbach (…) [3]
Owa teatralizacja,
gotowość do biernego przyjmowania skonwencjonalizowanych póz, zmiennych
zależnie od sytuacji, nie ogranicza się jedynie do Madelaine czy Gersbacha. Jest
symptomatyczna dla większości postaci zawartych w utworze Bellowa. Także, a
może przede wszystkim, dla samego Mosesa Herzoga. Jego listy koncentrują się
przecież zwłaszcza na nim, na jego doświadczeniu, są wyrazem dogłębnej, jak
najbardziej krytycznej, autoanalizy. Chaotyczne i pozornie nie powiązane,
składają się na wieloaspektowy autoportret bohatera. Wyłania się z nich
mężczyzna rozdarty jakby pomiędzy egoistycznym rozpieszczeniem, a idealistycznym głodem poznawczym, człowiek z jednej strony wybitny – wrażliwy
intelektualista – z drugiej zaś narcyz, „książę Herzog”, rozpamiętujący
osobiste porażki, lecz który zarazem nie ma skrupułów, by instrumentalnie
traktować kolejne kobiety, począwszy od pierwszej żony, Daisy, poprzez Wandę,
na Sono czy Ramonie skończywszy.
Sam siebie określił
następująco:
(…) trochę stuknięty
czy też niepraktyczny, ale o dużych ambicjach intelektualnych, a ponadto
odrobinę arogancki, rozpieszczony, powierzchowny facet, któremu sprzątnięto
żonę sprzed nosa w śmiesznych okolicznościach (…)[4]
W innym miejscu
natomiast:
(…) naturalnie on,
Herzog, przeciwstawiał się takim kierunkom i w sposób dla siebie
charakterystyczny, z uporem, buntowniczo, ślepo, bez dostatecznej odwagi czy
inteligencji, usiłował być cudownym Herzogiem, Herzogiem, który, może
niezdarnie, starał się być wierny cudownym wartościom niejasno tylko rozumianym
(…)[5]
Kluczowy wydaje się
drugi fragment. Podejmuje on bowiem dwie zasadnicze kwestie, które wymagają
rozwinięcia. Po pierwsze, należy określić przeciw czemu, przeciw jakim
„kierunkom” Herzog się buntuje. Po drugie zaś, jakim „cudownym wartościom”
stara się być wierny i, co też nie pozostaje bez znaczenia, czy faktycznie
dochowuje im wierności.
Odpowiedź na powyższe
pytania wiąże się oczywiście z ogólną analizą rzeczywistości przedstawionej w
utworze. Dotyka zatem problematyki ściśle postmodernistycznej, a więc
uniwersalnej i kluczowej dla współczesnego doznania humanistycznego – problem
ten został zasygnalizowany we wstępie. Zagadnienie to wykracza zapewne swoim
ogromem poza możliwości niniejszego szkicu, dlatego zostanie omówione zaledwie
skrótowo.
Rozpoznawalnym
zjawiskiem ponowoczesnego systemu wartości jest, jak wiadomo, szeroko rozumiany
relatywizm. Relatywizm etyczny, ale także poznawczy. Dostrzegalny zarówno w
sferze teoretycznej – w refleksji naukowej –
jak i czysto praktycznej, związanej z funkcjonowaniem poszczególnych jednostek. Jest to, jak słusznie pisał
Jonathan Culler, „unik, który nosi znamiona prawdy”[6].
Nietrudno odnaleźć pozytywy, które z niego wynikają. Wystarczy wspomnieć o
powszechnie akceptowanej, wręcz lansowanej przez elity intelektualne, indywidualizacji
doświadczenia. Powinna ona, przynajmniej w zamierzeniu, korzystnie wpłynąć na
rozwój kultury – w szczególności sztuki – a także zapobiec unifikacji
społeczeństw. Niestety, jak chyba każda idea obejmująca ogół, narażona jest na
wypaczenia. Właśnie ta odsłona relatywizmu – relatywizmu skrajnie
zniekształconego dla potrzeb zbiorowości – krystalizuje się w spostrzeżeniach
Mosesa Herzoga.
Pisze on między innymi:
(…) rezultatem jest szczególny ludzki trick
polegający na jednoczesnym przyznawaniu i zaprzeczaniu, że zło istnieje. Żeby
móc prowadzić ludzkie, a zarazem nieludzkie życie. W istocie rzeczy, żeby mieć
wszystko, żeby łączyć wszystkie elementy z nieskończoną pomysłowością i
chciwością. Gryźć, połykać. I jednocześnie litować się nad jedzeniem. Być
uczuciowym. I jednocześnie zachowywać się brutalnie (…)[7]
Proces
opisywany przez Herzoga można by poniekąd sprowadzić do owej obłudności, która
uosabia się, o czym była mowa wcześniej, szczególnie w postawie Madelaine czy
Valentine’a Gersbacha. Powyższy list jednak sytuuje hipokryzję w kontekście
bardziej obszernym – jako motor napędowy działań ogólnoludzkich. Relatywizm,
ujmowany przez pryzmat współczesnej kultury masowej, Herzog klasyfikuje jako
kompletną anarchię, etyczną oraz emocjonalną. Jako powszechne przyzwolenie na
nihilizm, rozumiany nie w duchu nietzscheańskim, czy w ogóle w duchu
jakiejkolwiek szkoły filozoficznej, ale właśnie bezrefleksyjnie, na wskroś merkantylnie
– jako aprobata dla egoizmu oraz moralnego, a także intelektualnego, zleniwienia.
Trudno zresztą odmówić
Herzogowi choćby cząstkowej racji. Rzeczywiście wydaje się, że jednostka
pozbawiona stabilnego systemu wartości, zestawu pewnych ideałów zakorzenionych
w kulturze, podlega bezustannie pokusie rezygnacji – porzucenia świadomie
ukonstytuowanego „ja” na rzecz ogólnie akceptowanej, na pewno bezpiecznej, ale
przecież jednocześnie bezosobowej i biernej postawy życiowej. Paradoks
postmodernistycznej kultury polega być może na tym właśnie, że, forsując
niejako model człowieka „indywidualnego”, wyjątkowego i niepowtarzalnego,
wyznając konsekwentnie kult subiektywizmu, naraża ona zarazem jednostkę na
swoistą depersonalizację, w konsekwencji zaś – anonimowość. Pojęcie
indywidualizmu bowiem ulega drastycznej dewaluacji w społeczeństwie pozbawionym
dlań naturalnej przeciwwagi.
W tym sensie Herzog Saula Bellowa stanowi wyzwanie,
ponieważ definiuje kryzys postmodernistycznej tożsamości – i w ogóle kultury
zachodniej. Jest wyzwaniem rzuconym nie tylko współczesnej myśli
humanistycznej, ale, chyba przede wszystkim, empirycznemu czytelnikowi.
Jednostce zagrożonej, bo rozproszonej, i, nawet jeśli brzmi to kuriozalnie,
przesyconej świadomością. Świadomością pewnego rodzaju osamotnienia w
konstytuowaniu własnej, odrębnej podmiotowości.
Taka świadomość zawsze
zobowiązuje, a przynajmniej powinna. Wymusza na podmiocie, by podjął próbę samookreślenia
względem nie tylko teraźniejszego momentu historycznego, ale w ogóle historii,
postrzeganej synchronicznie. Próba ta natomiast jest wyzwaniem najwyższego
rzędu, ponieważ nigdy nie gwarantuje wymiernie pojmowanego sukcesu. Być może
nawet częściej kończy się dotkliwą porażką. Związana jest natomiast zawsze z
idealistyczną wiarą w sensowność samego zmagania. Tak też interpretować można
zapewne epistolografię Mosesa Herzoga – jako podjęcie owego wyzwania, jako
bezustanne utwierdzanie się w swojej podmiotowości, jakby na przekór czynnikom
zewnętrznym, powszechnym tendencjom czy osobistym upadkom. Ten idealizm
właśnie, nawet jeśli nieco nadszarpnięty i nie do końca definiowalny, odróżnia
Herzoga od reszty bohaterów.
[1] Andrzej Zawadzki, Autor. Podmiot literacki [w:] Kulturowa teoria literatury, red. M. P.
Markowski, R. Nycz, Kraków 2006, s. 225.
[2]
Saul Bellow, op. cit., s. 140 oraz
153. Ten oraz
następne cytaty pochodzące z Herzoga
umieszczam
w oryginalnej formie. Pisane kursywą pochodzą z listów Mosesa natomiast czcionką standardową – z narracji ogólnej.
w oryginalnej formie. Pisane kursywą pochodzą z listów Mosesa natomiast czcionką standardową – z narracji ogólnej.
[3] Ibidem, s. 63.
[4] Ibidem, s. 43.
[5] Ibidem, s. 270.
[6]
Jonathan Culler, W obronie nadinterpretacji [w:] Umberto Eco
i inni, Interpretacja i nadinterpretacja,
Kraków 1996, s. 111.
[7] Saul Bellow, op. cit., s. 240.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz