Nie trzeba być teatrologiem, aby zauważyć, że współczesny teatr – czy w
ogóle szeroko pojęta sztuka – ma przed sobą niezwykle trudne zadanie. Dzisiejszy
widz jest wymagający, być może nawet bardziej wymagający, niż kiedykolwiek
wcześniej. Coraz trudniej go zainteresować, nie wspominając już o zszokowaniu. Z
jednej strony czuje głód nowych doświadczeń, z drugiej natomiast jest znudzony
wszechobecną nowoczesnością.
Tym trudniejszego zadania podejmują się reinterpretatorzy wielkich figur
kultury, których praca szczególnie narażona jest na krytykę. Tym ciekawiej
zarazem zapowiada się I Festiwal Mickiewiczowski, w ramach którego Teatr Wybrzeże wznawia
spektakl Pana Tadeusza w reżyserii
Jarosława Tumidajskiego. Przypomnijmy, że premiera odbyła się w kwietniu
ubiegłego roku i wzbudziła skrajne emocje wśród publiki. Czy słusznie? Cóż, i tak, i nie.
Pan
Tadeusz w reżyserii Tumidajskiego z pewnością wpisuje się we współczesne
trendy, co już samo w sobie mogłoby stanowić swego rodzaju zarzut wobec
„kontrowersyjnej” sztuki. Jej minimalizm widoczny jest na niemal każdej
płaszczyźnie. Twórca zrezygnował z niektórych postaci – między innymi z Telimeny
– oraz dokonał ostrej selekcji partii dialogowych, tak, że całość trwa zaledwie
półtorej godziny. Również wątek fabularny został potraktowany przez
Tumidajskiego dość umownie. Romans Tadeusza i Zosi ustąpił tutaj miejsca
przekazowi samego tekstu. Sztuka właściwie jest deklamowana przez aktorów a
ruch sceniczny, poza paroma wyjątkami, praktycznie nie istnieje.
Jak twierdzi sam reżyser, w Panu Tadeuszu najbardziej interesował go
obraz polskiego społeczeństwa. Również w swojej uwspółcześnionej interpretacji
główny nacisk położył na ten aspekt narodowej epopei. Należy podkreślić, że
zadanie to Tumidajski zrealizował rzetelnie. Dokonany przez niego wybór
bohaterów i wypowiadanych przez nich tekstów wydaje się być komentarzem do
bodźców politycznych i społecznych, które w ostatnim czasie szczególnie oddziaływały
na polską codzienność. Sztuka Tumidajskiego odwołuje się bezpośrednio do takich
zdarzeń, jak katastrofa smoleńska czy następująca po niej „walka o krzyż” na
Krakowskim Przedmieściu. Pośrednio zaś prezentuje szeroki wachlarz przywar,
które już u Mickiewicza odnajdują potwierdzenie w świadomości Polaków – z
konfliktowością i megalomanią na czele.
Na uwagę zasługuje również scenografia
zaprojektowana przez Mirosława Kaczmarka. To ona ostatecznie i, trzeba
przyznać, dość brutalnie zrywa z romantyczną konwencją Pana Tadeusza. Scena pokryta kupą siana czy stojąca w głębi makieta
przydrożnego zajazdu od samego początku sugerują współczesny, pesymistyczny
charakter sztuki. Podobnie ubiór bohaterów, odpowiednio stylizowanych na
biznesmenów (Podkomorzy, Sędzia), bojówkarzy (Rejent, Asesor) czy intrygantów z
półświatka (Gerwazy) nie pozostawia złudzeń jeśli chodzi o interpretację reżysera.
Całość dopełniają wizualizacje komputerowe, wyświetlane z rzutnika na wewnętrznej
ścianie sceny.
Ciekawym zabiegiem jest wyróżnienie
jedynej żeńskiej postaci w sztuce Tumidajskiego – Zosi (w tej roli Emilia
Komarnicka). Jej osamotnienie i „cukierkowość” w obliczu jedenastu pozostałych
aktorów mogą zostać odczytane jako próba umiejscowienia kobiety w nowoczesnym
społeczeństwie. Fakt ten na pewno również wpisuje się w gamę aktualnych i mocno
eksploatowanych ostatnio zagadnień.
Pan Tadeusz wyreżyserowany przez Jarosława Tumidajskiego jest zatem
dość wiernym podsumowaniem „szarej, polskiej rzeczywistości” – tej, z której
nie jesteśmy i nigdy nie będziemy dumni. Czy to jednak wystarczy, aby mówić o
udanej adaptacji, czy może Pan Tadeusz
przerósł reżysera? Trudno oprzeć się wrażeniu, że wszystko to, co w „polskości”
niewygodne, uległo demaskacji już dawno temu – że Tumidajski nie pokazał tak
naprawdę niczego nowego. Pozostaje pytanie: na ile było to jego świadome
zamierzenie, a na ile bierne wpasowanie się w bezpieczną konwencję?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz